muzyka

wtorek, 16 czerwca 2015

Rozdział 4

    Siedziałam już pod kocem na miękkim materacu i obserwowałam jak moja przyjaciółka kręci się po pokoju. Nie potrafiła usiedzieć na jednym miejscu. Nagle się zatrzymała i podeszła do mnie. Usiadła na materacu i przybliżyła się do mnie. Bez chwili zawahania przytuliłam się i zaczęłam płakać.
- Wypłacz się. Dobrze Ci to zrobi. Ciii... - mówiła głaszcząc mnie powoli po głowie i przytulając do siebie.
Właśnie tego mi było potrzeba. Kogoś bliskiego do kogo mogę się przytulić i wypłakać, kogoś kto mnie wysłucha.
- Pamiętaj...masz mnie zawsze. - powiedziała Spenc.
Siedziałyśmy tak przez dłuższa chwilę zanim się uspokoiłam. Kiedy byłam już w stanie rozmawiać opowiedziałam wszystko od początku Spencer. Zaczęłam od tego co spotkało mnie w szpitalu. Leżałyśmy obok siebie na materacu i Spencer przytulała mnie. Była dla mnie wsparciem. Nie wiem co bym bez niej zrobiła.
- A gdzie poszłaś po tym jak do mnie zadzwoniłaś, że do mnie przyjeżdżasz? Nie było cię chyba przez 2 godziny ok kiedy do mnie zadzwoniłaś, a do mnie od ciebie się jedzie jakieś 15 minut.
- Byłam w parku....musiałam się uspokoić i przemyśleć wszystko...i spotkałam kogoś....
- Kogo? - Spencer wyprostowała się i spojrzała mi w oczy.
Milczałam przez chwilę. Myślałam o tym co się stało w parku.
- Lucy?!
- Spotkałam Daniela...
- Tego Daniela?! Daniela Lee?! Tego w którym się podkochujesz?!
Spencer nie mogła uwierzyć w to co właśnie powiedziałam. Z zachwytu wstała i usiadła przed mną. Widziałam jej błyszczące oczy z podniecenia.
- Tak. Spotkałam tego Daniela Lee. Tego, do którego nie mogłam nigdy powiedzieć głupiego "cześć".
- Opowiadaj dalej! Rozmawiałaś z nim?!
- Tak. I to przez dłuższą chwilę. Pomógł mi znaleźć Lorda.
- Lord się zgubił?
- Tak, ale całe szczęście się odnalazł. Nie wiem co bym zrobiła gdybym jeszcze go straciła.
Przytuliłam się do mojego psiaka. Spencer położyła się koło nas i też się przytuliła do nas.
- Idźmy już spać. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień. - oznajmiła Spencer.
Przytuliłyśmy się do siebie. Byłam bardzo zmęczona i zasnęłam bardzo szybko.

***
Biegnę przez las. Ciemny, czarny las. Nic nie widzę. Czemu biegnę? Uciekam przed kimś? Biegnę po coś? Naglę czuję coś zimnego i obślinionego na mojej noce. Odwracam się i widzę stado czarnych bez kształtnych kreatur które próbują mnie złapać. Staram się od nich uciec ale to na nic czuję je na moich placach. Biegnę i nie zauważając przepaści wpadam w nią. Spadam dość wolno i długo. Robi się coraz jaśniej. Ląduje na zielonej łące pełnej kwiatów. Oglądam się dookoła. Wszędzie kolorowe kwiaty i wolna przestrzeń.
- Lucy?
Odwracam się gwałtownie. Moim oczom ukazuje się moja mama. Uśmiechnięta, stojąca na własnych nagach, ubrana w swoje ulubione ciuchy moja mama.
- Mamo?
Uśmiecha się do mnie i wyciąga ręce aby mnie przytulić. Biegnę do niej i chcę ją już przytulić, aż nagle znika. Nie ma jej nigdzie. Rozpłynęła się, znikła jak kamień w wodę. Nie to  nie możliwe.
-Mamo....Mamo...- wołam ją, może mnie usłyszy i wróci - Gdzie jesteś?! Mamo?!To na nic nie ma jej. Upadam na kolana i zaczynam płakać. Zwijam się w kulkę. Nie wiem co robić. Czuję, że robi się coraz zimniej. Podnoszę głowę i widzę, że jestem w tym samym ciemnym lesie, w którym byłam wcześniej. Zauważam też te ohydne bezkształtne kreatury, które biegną w moją stronę. Wstaję i usiekam, lecz to na nic. Dopadają mnie.


Oto nareszcie jest kolejny rozdział. Nie było go tak długo, ponieważ nie miałam weny oraz szkoła mi nie pozwalała pisać, ale całe szczęście za chwilę WAKACJE!
Jak wam się podoba kolejny rozdział? Napiszcie w komentarzu. :)